Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Odeszła ta fala uczucia, a łagodny wietrzyk poruszył nową strunę serca mego.
Z jasnem, jednak namiętnem okiem wychyliła się do mnie postać, jakby z mgły osłabionej pamięci, i podała mi dłoń, która drżała silną i namiętną pulzacyą. Zdawało mi się przy jej uścisku, że płynny, rozogniony kruszec płynie w jej żyłach, i pali wszystko, czego się dotknie. Ogień z jej żył przeszedł w moje, a chwytając za serce, roztopił je w płyn ulotny. Utonąłem wzrokiem wjej twarzy promienistej, a tętno jej serca było mojem.
Myślałem, że duch mój połączył się z duchem tej nadziemskiej istoty: lecz wglądnąwszy w siebie, spostrzegłem, że cichy i spokojny, stał na uboczy. Żądzom tej nowej istoty rzucił on serce moje, które się stopiło, jak lód od gorąca południa, bo rzucił je na pastwę ogniów! On stał cichy i spokojny, i czekał końca szałów, aby wyszłe z obłędu serce otchnąć napowrót życiem zgody i pojednania. Był on pewny, że prędzej czy później, odbiegły jego towarzysz do niego powróci. Uczucie to było szlachetne, ale ziemskie.
Jak mgła letnia rozwiały się widma i zdawało mi się że byłem na niezmiernej pustyni, samotny. Nie widziałem żadnej żyjącej istoty na około siebie, tylko szare, rozpalone piaski. Miałem wielkie pragnienie. Zażądałem w duchu napoju. Zamiast ochładzającego zdroju wody krynicznej, usłyszałem miły, melancholijny śpiew w powietrzu, który płynąc wdzięcznie jak cichy strumyk, ugaszał z wolna moje pragnienie.
Usłyszałem lekki szmer skrzydeł anioła, a jasna i przejrzysta postać stanęła przedemną. Położyła dłoń na spa-