ła mnie zaufaniem do człowieka, który nad życiem mojem czuwał.
Lecz jeden rzut oka, na stojący przy mnie stoliczek, przekonał mnie, że oprócz płatnego nadzorcy, ktoś z własnej woli czuwa nad chorym. Stolik bowiem zastawiony był przyborem do picia i jedzenia, który nie należał wcale do szpitalnego inwentarza. Srebrny kubek z przecudną rzeźbą mieścił w sobie jakiś płyn przezroczysty, który mi lekarz właśnie do ust podawał.
Spojrzałem na lekarza z zadziwieniem. On mnie zrozumiał
— Zapewne uderzy pana ten porządek szpitalny, w czem my się wcale nie kochamy. Lecz obcym chęciom nie stajemy na przeszkodzie. Jedna z dam tutejszych jako dama miłosierdzia, zajmuje się słabością pana
— Ona tu była w tej chwili... słyszałem...
Lekarz położył palec na usta, i nakazał milczenie. Widząc, że krew do głowy mi uderzyła, rozkazał służalcom odmienić wodę i lodem głowę obłożyć
— Pan musisz być spokojnym — odezwał się po chwili, i bynajmniej nie zajmować się swoją opiekunką. Z resztą mogę panu powiedzieć, że ta dama miłosierdzia jest stara i nad spodziewanie brzydką.
Z łagodnym i przyjaznym uśmiechem oddalił się.
Po wyjściu lekarza przekonałem się, że organizm instytucyi nie kieruje się zawsze duchem z góry. Albowiem zaledwo lekarz drzwi za sobą zamknął, przybliżył się do mnie posługacz, a mrużąc ciekawie oczyma, począł z miną tajemniczą:
— Ci panowie zawsze coś w tem widzą, aby chorego
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/122
Ta strona została przepisana.