Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/126

Ta strona została przepisana.

nic nie tracił, przynosił mi wprawdzie codziennie najdziwaczniejsze w świecie raporta o mojej siostrze, które mnie jednak więcej niecierpliwiły, niżeli uspakajały.
Czternaście dni minęło, nim pozwolono mi wyjść trochę na świeże powietrze. W tym przeciągu czasu nic się bliższego o niej nie dowiedziałem. Posługacz mój w końcu tak się w swoich raportach powtarzał, żem zaniechał więcej go się pytać. Incognito mojej siostry było wybornie i z talentem ułożone. Widziałem tylko, że ktoś czuwa nademną, że uwzględnia najmniejsze moje potrzeby, ale podającej mi to wszystko ręki nigdy nie ujrzałem. O pewnych godzinach podeszła kobieta ze sługą, oddawała memu posługaczowi przyniesione rzeczy, a nie wchodząc w żadną konwersacyę, oddalała się szybko, zasiągnąwszy dla siostry sprawozdania o mojem zdrowiu.
W trzecim dniu moich przechadzek po ogrodzie szpitalnym, ujrzałem na pobliskim wzgórku, który jednak był poza obrębem muru ogrodowego, dwie kobiety stojące, których twarze zwrócone były na ogród. Serce uderzyło mi mocniej, utkwiłem w nie oczy. Nie omyliłem się. Jedna z nich powionęła białą chustką ku mnie kilka razy, a zanim jej podobnym znakiem odpowiedzieć zdołałem, już obie zniknęły za wzgórzem. Ulicą, gęsto wysadzoną drzewem, usłyszałem turkot powozu.
Miałem noc bezsenną. Nazajutrz napisałem do niej kilka wierszy i oddałem memu posługaczowi. Treść listu była krótka i przyzwoita. Mówiłem w nim, że dłużej nie zniosę tego, abym odbierając dowody tak szlachetnej opieki, nie poznał mojej opiekunki. Ostateczny mój cel jest, wi-