Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/132

Ta strona została przepisana.

pośród nas, jak nadzieja z duszy rozpaczającej! Mój brat był jej opiekunem: wdzięczne jej serce nie zniosło ciosu, który trafił jej dobroczyńcę. Poświęcała się dla niego różnym sposobem, aby mu osłodzić cierpkie chwile więzienia. Od kilku dni była cierpiąca: wczoraj, wiadomość wyroku zadała jej cios śmiertelny. Słabe jej nerwy nie wytrzymały tak silnego ataku. O godzinie pierwszej z północy przestała cierpieć razem z nami! Oby była jeniuszem naszej niedoli!
Hrabina otarła łzy z oczu; ja stałem nieporuszony. Dziwne uczucie owładnęło mnie. Lekarze rozmawiali o ostatnich chwilach konającej i zgodzili się w zdaniu, że przyczyną tak niespodzianej śmierci była długa, cicha melancholia i ztąd pochodzący anewryzm.
Służący zapowiedział, że powóz czeka.
Hrabina zaprosiła prócz syna, mnie i jednego z lekarzy do swego towarzystwa.
Wyjechaliśmy z fortecy, za drugą linią fortyfikacyjną.
Na obszernej przestrzeni sformował batalion żołnierzy, czworobok. Po chwili przyjechał hrabia i stanął w pośrodku. Nastąpiła ceremonia odbierania orderów. Wyrok brzmiał na lat dziesięć więzienia w fortecy.
Cały ten akt, rzecz dziwna, nie sprawił na mnie oczekiwanego wrażenia. Hrabina, było widać, przymuszała się do męstwa i obojętności. Ja zaś, ulegałem jakiemuś dziwnemu uczuciu. Scena wydawała mnie się za mało drastyczna; oczekiwałem jeszcze czegoś, co nastąpić miało, a czego dotąd odgadnąć nie mogłem.
Milczenie panowało między nami.
Wróciliśmy do pomieszkania hrabiny.