Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/134

Ta strona została przepisana.

retto, ale Bóg tego nie chciał. Święcie wykonam jej wolę. Rola owocarki była jednym z jej licznych poświęceń dla swego opiekuna. Aby go dłużej, choć z daleka, widywać, gdy się przechadzał po dziedzińcu swego więzienia, i aby nie zwrócić uwagi straży, obrała sobie ten sposób niewinny!
Luba, szlachetna Oktawia! kochana nasza Stella! oby nam była gwiazdą opieki!
Hrabina zamilkła, a ja zwróciłem się machinalnie do jej syna w oczekiwaniu, że jeszcze od niego coś usłyszę.
Lecz ten stał niemy i niepocieszony jak zarządca widowiska, któremu śród działania zabrakło aktora głównej roli!
Uczułem potrzebę samotnej przechadzki — pożegnałem się.
Wyszedłem za fortecę.
Przy stosach kul, jak zwykle zatrudnionego zastałem Rossyanina.
— Poruczniku — rzekłem, możesz iść śmiało na wyprawę. Prognostyk stoczenia się kul, tyczył się tylko dziewczynki, o której marzyłeś.
— Zapewnie chora — odpowiedziałem obojętnie.
— Więcej jeszcze.
— Umarła; spodziewałem się coś podobnego — dodał nie zmieniając usposobienia.
Krótko opowiedziałem mu zdarzenie.
— Więc byłeś moim rywalem — dodałem po chwili, podając mu rękę.
— Wiedziałem o tem — odparł zimno artylerzysta, odwdzięczając uścisk.
— Coż to dla Boga, same zagadki?