Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/144

Ta strona została przepisana.

spolite. Bo też przecie ręka jegomości poświęcana, a już wiele jest z jego strony łaski, aby tak nędzne pacholę zaszczycić bezpośrednią swoich rąk stycznością, chociaż to nie odbyło się bez pewnej roskosznej boleści i niepowstrzymanego beku. „Biedny Bazylek“ mówili ludzie, przecież należałoby lepszy mieć wzgląd na sierotę, jeśli już koniecznie sierotą być musi... ale czerwono-włosy Bazylek śmiał się z ich litości obłudnej, i rzekł do siebie po cichu: Przecież jegomość pozwala mi rondle lizać i przepalmy z pieczeni odskrobywać, pozwala mi w piecu leżyć w ciepłym popiele, więc cóż w porównaniu z temi dobrodziejstwy znaczy szturkaniec tak znakomity?...
I cieszył się szczęśliwy Bazylek obcierając brudnym rękawem zapłakane oczy, lub ciągnąc w przeciwległym kierunku ucho, które w ręku czcigodnego jegomości nieco ze swojej posady zboczyło, a kładąc trzecią kłodę do pieca, odmówił po cichu: „Kto na ciebie kamieniem, ty na niego chlebem!“
W przyjętej raz zasadzie bezwzględnej swojej usłużności, cierpliwości a przy tem prostoty patryarchalnej, wytrwał Bazylek pomimo narzekań ze wszystkich stron: biedny, biedny Bazylek!...
I dobrze mu było z tem.
Kazał jegomość jakiemu dziadowi dać dwa kańczuki, Bazylek z zasady swojej dał ich cztery, a na piąty się zamachnął; kazał brat jegomości, a domowy ekonom, wziąść od baby dwa kluby przędziwa, Bazylek wziął cztery, i jeszcze dał szturkańca; kazał organista w czasie wielkanocnym za święcenie od każdych niecek wybrać po dwa jaja, Bazylek porwał po cztery, i drugie tyle stłukł.