Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/145

Ta strona została przepisana.

„To szubiennik” wołały baby, „zginie na szubienicy;“ mędrsze jednak kiwały głową, i myślały sobie: „dobrego sługę ma jegomość, zasłużył za to lepszej strawy, biedny, biedny Bazylek!”
Najszczęśliwszy jednak był Bazylek. Nigdy mu nie przyszło do głowy, aby jego usługi miały być inaczej wynagradzane jak legowiskiem w popiele, i rondlem z przepaliną. A gdy od czasu do czasu i szturkaniec jaki z sędziwych rąk dobrodzieja do tego się przyłączył, Bazylek był uszczęśliwiony, bo organista zawsze go tem pocieszał: a „że miał z samym dobrodziejem do czynienia.“ „Lepiej dostać w pysk od pana, niżeli od chłopa pokłon“ mawiał mu najstarszy domowy woźnica, a młody Bazylek tak się przejął tą prawdą, że wtedy tylko czuł się nieszczęśliwym, jeźli kilka dni niebył zaszczycony choćby najlżejszem dotknięciem się, bodajby i pośredniem, swego dobrodzieja.
Każda zasada jest to miecz obosieczny, możesz nim bić w prawo, ale możesz także odwinąć się i na lewo. Bazylek zaś sprzyjał wszelkim tak zwanym „bezwzględnościom,“ a gdy raz przedsięwziął sobie, gdy mu kto powie: „dwa,“ odpowiedzieć „cztery,“ to w tem przedsięwzięciu wytrwał do końca.
Kazał organista z spiżarni jegomości ukraść dwa funty sadła, Bazylek odciął cztery; kazała gospodyni Salomea wleźć mu przez „lucht“ do piwnicy i nabrać kwartę śmietany, Bazylek wziął dwie, a drugie tyle zjadł lub wypił; kazał ekonom złapać sąsiedzkiego koguta, Bazylek złapał i kurkę i kurczątko, i sprzedał za parę grajcarów zaufanemu Ickowi. O tem jednak ludzie nie wiedzieli, a