Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/149

Ta strona została przepisana.

jak malarz, któremu zabrakło farb i płótna, jak adwokat, którego klient nagle się zagodził, jak lekarz, którego pacyent nadspodziewanie prędko wyzdrowiał. A czem był adwokat bez sporu, lekarz bez chorych a muzyk bez instrumentu, tem był biedny Bazylek w chwili gdy usłyszał dzwony płaczące za dobrodziejem, a gęsi, idące na rożen dla uświetnienia stypy!
I dziwna było, ludzie mówili wtedy: „Szczęśliwy Bazylek, może co będzie z niego, bo przecież nie będzie paść gęsi.“ A słusznie też mówili, bo Bazylek posiadał wszystkie te własności i przymioty, jakich potrzeba, aby się czegoś na świecie dochrapać, i aby być czemsiś; to jest, miał cnotę ślepego posłuszeństwa, niewolniczego przywiązania, nie mógł żyć nie mając szturkającego go pana, a nadewszystko obok tak rzadkich darów pokory chrześciańskiej, miał zbyt powszedni przymiot idiotyzmu umysłowego, który czynił go każdemu wyborną machiną do wypełniania danych rozkazów.
Był on jak stworzony na wielkiego człowieka w społeczeństwie — w społeczeństwie mówię, bo można także być urojoną wielkością w idei przez jakieś tak zwane wyższe zasługi, talenta i tym podobne potencye domyślne; ale Bazylek zakrawał na takiego wielkiego człowieka, przed którym to na ulicy podnoszą się czapki i kapelusze a który natomiast ma ten przywilej, że swojej czapki nigdy nie zdejmie, wyjąwszy gdy stanowiskiem wyższego od siebie nadybie, a wtenczas tej jednej osobie odda naraz wszystkie zatrzymane dotąd remanenta. O takim to człowieku mówię, a chociaż nim miał kiedyś pozostać Bazyl czerwono-włosy, nie miał jednakże dzisiaj pretensyi pote-