Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/15

Ta strona została przepisana.

tchnęli nieco swobodniej, widząc koniec tych okropnych przepowiedni. Każdy przedsięwziął sobie w duchu zostać „wielkim poetą” który jedynie nie pójdzie „w poniewierkę.”
Zaprawdę, była to nader ważna chwila w dziejach naszego towarzystwa. Rozeszliśmy się w milczeniu, żegnając się niemem ściśnieniem ręki. Ranek następny ujrzał pietnaście mniejszych lub większych poematów. Urywkowo odczytane zdanie szanownego historyka, tem więcej przypadło nam do serca, im wygodniej było fantazować i szukać końcówek do lichych wierszy, niżeli ślęczyć przy zapylonych foliałach jakiejbądź nauki. Do tego perspektywa „wiecznej pamięci” lub „wiecznej poniewierki” była niezmienną skazówką naszych dążności i powodem, że schodząc z bitego gościńca nauki w krainę, gdzie właśnie bez nauk przewodniczących kroku naprzód uczynić nie można, zaszliśmy w błędne manowce, i omackiem dążyliśmy do celu. Czyż zaszliśmy daleko? Pokażcie mnie poetów, którzyby wzgardziwszy nauką dostąpili palmy nieśmiertelności? Któż się nie zdziwi nad ogromem nauki i pracy wieszcza „Grażyny,” czytając pierwszy jego utwór literacki, w którym oceniając obecne, występuje sędzią całej przeszłości umniczej i naukowej!... Natchnienie samo przez się nie jest zasługą człowieka, jest to gaz, który się ulotni w przestrzeń i zginie marnie, jeżeli doń nie przytkniesz światła i nie uczynisz go świecznikiem. „A jeźli ci, co mają w ciemnościach świecić, ciemni są, jakaż więc sama ciemność?”
Ależ oto zaszedłem do biblii, gdy właśnie muszę się z moim przyjacielem rozmawiać.
Był to wieczór późnej jesieni. Zacząłem czytać czaso-