Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/154

Ta strona została przepisana.

w nos nie roześmiał za twoje podchlebstwo, bo co człowiek zazwyczaj od drugiego równego sobie słyszeć lubi, tego pan po słudze koniecznie wymaga. Gdy ja się upiję, powiesz żem trzeźwiuteńki jak ryba. Rozumiesz?
— Ach dobrodzieju, toć to nieboszczyk mój pan, nie był wcale tak bardzo dobrym panem, bo i ludzie tak coś sobie gadali, a ja przecież nazywałem go zawsze złotym dobrodziejem. A bywało, gdym zamiatał a on mnie się czasem zapytał, co tam w piekarni ludzie o nim mówią, tom zawsze nagadał mu tyle, że był i ze mnie i ze wszystkich kontent.
— Masz rozum praktyczny, chociaż jeszcze nie przyszedłeś do jego świadomości, a więcej kierujesz się instynktem. Ale instynkt jest to przecież najlepsze, co człowiekowi dostało się w udziale, bo skoro po grzechu pierworodnym nasz rozum pobladł i wola się zachwiała, to tylko on jedyny pozostał w naszej naturze, który nam, jak igła magnesowa oznacza kierunek, dokąd iść a czego się chronić mamy.
Bazylek wytrzeszczył swe kocie oczy na mówiącego, bo go teraz wiele nie rozumiał. Ale mówiącemu nie chodziło o to, aby go Bazylek rozumiał, ale czuł on potrzebę wygadania się i wypróbowania swoich systematów, dopiero co z zagranicznej wszechnicy wyniesionych. Więc rozumował i filozofował bez względu na słuchającego, a w tem naśladował tylko swoich profesorów, co nie raz z katedry mówili o rzeczach niestworzonych, chociaż logiką ściśle wyrozumowanych.
— Toć ja już sługa dobrodzieja, krzyknął pastuch, i