Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/155

Ta strona została przepisana.

w dowód swojej radości, tak po mistrzowsku trzasnął batogiem, że się aż podróżnemu coś po głowie dostało.
— W każdem szczęściu musisz być umiarkowanym, mówił dalej filozof, pocierając ucho, bo to tylko może ci zapewnić dobre powodzenie. Żaden pan nie lubi zbytniego zadowolenia swego sługi; gdy koń za nadto bryka, to mu ujmują obroku; miej zawsze głowę zwieszoną, skarż się czasem na ciężką służbę, ale rób swoje, rób dwa razy jak jest twoim obowiązkiem.
— Taż ja tak zawsze dotąd czynił, kochany dobrodzieju, a widać, że mnie za to Bóg wynagrodził.
— I jeszcze ci lepiej będzie między ludźmi, tylko przedewszystkiem strzeż się dumy, i nieżądaj nigdy od razu za wiele. Widziałeś zapewnie, jak w twojej wsi rodzinnej stawiali nowy komin w plebanii.
— O jakżem widzieć nie miał, kiedy trzy razy na dzień dostawałem batogi, raz od ekonoma, raz od organisty, a raz od mularza, któremu nie tak prędko cegły podawałem.
— Otóż widziałeś z jak małych cegiełek powstała ta budowa. Z początku nie było jej z ziemi widać, tak jak ciebie na powierzchni społeczeństwa jeszcze nie widać: — potem nie była większa jak piec w piekarni — tak jak ty niebędziesz większym na służbie u mnie — w końcu rosła i rosła, aż wreszcie przebiła dach i wystawiła głowę wyżej, niżeli lipa na dziedzińcu. Tak i ty wzniesiesz niegdyś twoję głowę po nad poziomość społeczeństwa ludzkiego, i wzbijesz się w krainę, w której tylko orzeł, ptak królewski, za swoim łupem się ugania. O że tam dolecisz, rękojmią jest ci twoje imię. Nie darmo nazwano cię w pie-