Musiały wiele wycierpieć członki biednego Bazylka, zanim je wścisnął do tej darowizny swego pana. Mimo niewolniczo służebnej duszy, za wiele cenił Bazylek pzygrodzoną wolność członków swoich, aby im wzbronić właściwego rozwoju. To też żaden but nie postał na dziewiczej jego nodze, nie obrzucił jego palców bolesnemi nagniotkami, bo właściciel im pozwolił rozrosnąć się do należytej wielkości, jak niemniej też i barki jego nie wykrzywiły się żadną francuską modą.
Dla tego też była to najboleśniejsza dla niego chwila, w której musiał po raz pierwszy zastosować się do form społeczeństwa i je sobie przyswoić. Najtrudniej szło mu z butami, o dwa cale krótszemi od jego nogi; ale silny duch wszystko zmoży. A gdy raz przedsięwziął sobie zbliżyć się do form społeczeństwa, chociażby one często tak mu się niestosowne wydały, jak te buty do jego nogi, wytrwał pomimo boleści chwili przechodowej, i buty wciągnął na nogi.
O ileż to jest między nami, którzy podobnie do Bazylka, naciągamy z boleścią pierwsze formy społeczeństwa, nietylko z boleścią serca, ale nawet i sumienia.
Lecz pierwsza boleść przeminęła, a Bazylek poszedł z podróżnym do karczmy swojej rodzinnej, aby po raz ostatni łyknąć wódeczki lekowej. Stąpał on dumnie jak struś przed obliczem zagapionego ludu, który w swoim bezrozumie szturkał się łokciami, mówiąc: „biedny, biedny Bazylek, do tego przyszło, że został fagasem“.
I znowu nie zrozumiała go społeczność w jego szczęściu nieokreślonem, i bolała na widok jego, gdy on czuł się najszczęśliwszym. Jemu się już zdawało, że stósownie
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/157
Ta strona została przepisana.