do obrazu wielkości społeczeńskiej, tak genialnie niedawno przed jego wzrokiem odsłoninego, jest już owem olbrzymiem ogniskiem piekarni, wystającej ponad poziom błota kuchennego, a za krótki czas przebije głową snopki plebanii i jak król spoglądnie dumnie na całą krainę. Z ust swoich szerokich wypuści dym na całą wieś, tak jak wielcy panowie, wypuszczają z ust swoich błękitny dymek cygarów.
Kiedy jednak to nastąpi, i w jakiej formie objawi się ta jego wielkość przyszła, o tem nie myślał jeszcze szczęśliwy Bazylek, bo za nadto powabu miała dla niego nowa obecność jego, aby po za jej kształty wynieść się duchem i marzyć o niebieskich migdałach, gdy tymczasem w jego ręku mógł spleśnieć, chleb powszedni.
Więc zakąsił w ten chleb całą gębą i odszedł z panem do Lwowa.
Od kilku wieków suszą sobie uczeni głowy, czyby to niemożna wynaleść dwóch sił, zależnych od siebie, któreby działały przeciw sobie z wzajemną korzyścią, to jest, żeby żadna z tych sił przez swoje działania niczego nie traciła. Wynalazek taki uczyniłby możliwem tak wielce upragnione „perpetuum mobile,“ ale że dotychczas w świecie fizycznym takich sił, siebie wiecznie uzupełniających niema, toć i „perpetuum mobile“ należy do dziś dnia w krainę marzeń.
Czego nie dokazano w nauce wyższej, tego dokonał nasz wędrowny w kompanii z Bazylkiem.
Przyszedłszy bowiem do Lwowa, i zjadłszy kilka obiadów „pod koroną,“ poznął przybysz że jego filantropia może się stać wprost niemożliwą, zważywszy jeszcze i to, że