jego nowoczesny „Kaliban“ miał apetyt niepospolity. Owoż poszedł po rozum do głowy przemysłowiec, i wymyślił sposób, który domowe jego „minus“ miał przemienić w niewyczerpane „plus.“
Porozpowiadał między swymi kolegami w kancelaryi, że idąc przez podgórze karpackie, nadybał był w puszczy niedźwiedzia, którego wziąwszy ze sobą, do tyle go oswoił, że może mu bez obawy powierzyć drobne około swojej osoby usługi. Egzemplarz ten jest tem rzadszym, że ma na łbie włos czerwony, umie doskonale czyścić buty, wybornie nosi wodę, a najgenialszym z wszystkiego jest w obżarstwie, bo sam jeden jest w stanie zjeść za cztery osoby. To też z tego względu, chcąc dalsze filantropijne experymenta uczynić możliwemi, zamyśla go oddać opiece ogółu, któremu on, za małe, do rąk jego właściciela składane honorarium, wybornie służyć będzie.
Tak genialna myśl nie została bez echa. Ciekawość i potrzeba szły z sobą na wyścigi, aby choć na godzinę co dzień posiąść na własność owego Kalibana, jego anormalnym widokiem się napoić i się nim obsłużyć. Zbiegały się cwancygierki do kieszeni przemysłowca, a szczęśliwy Bazylek biegał za to w najodleglejsze kąty miasta, nosił wodę, wichsował buty, zamiatał, czasem dla rozrywki którego z panów produkował się w wygłaszaniu głosek pojedyńczych, gdyż aby mówił słowami i z rozumem, tego nikt po nim nie wymagał.
Otóż pan jego główny i on, były to owe dwie siły, które wzajem z korzyścią na siebie działały. Bazylek był szczęśliwy, że jadł i że go poszturkiwano, a jego pan miał daremną usługę, a nawet obliczywszy wikt została się z
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/159
Ta strona została przepisana.