Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/16

Ta strona została przepisana.

pisma poznańskie. Artykuły treści naukowej nie przypadały mnie dzisiaj do smaku. Tęskny szum wiatrów jesiennych, które z jękiem o moje szyby uderzyły, i jakoś dziwnie uczute dzisiaj osamotnienie, nastroiły mój umysł do marzeń. Przerzucając numera, odczytywałem same poezye. Były one treści miłosnej, eligijnej, historycznej i tradycyjnej; w wielu powtórzono tylko niezgrabnie to, co gdzie indziej lepiej już wypowiedziano. Pomimo to wszystko nosiło na sobie pretensyą nowości i oryginalności.
Najlepiej podobały mnie się poezye, pod cyfrą M. S.
Litery te wcale były mnie nieznane. Nie wiedziałem o żadnym poecie tego imienia, a przecież wiersz gładki i potoczysty zdradzał pióro wprawne i lekkie, a obfitość pięknie ustrojonych myśli i uczuć okazywały talent niepospolity. Odczytawszy je, można było jednak wnosić, że poeta wychodzi już z koła młodzieńczego szału, senliwe gwiazdy pierwszych rozbudzonych uczuć już przygasać poczęły, przed wschodem jednej dużej gwiazdy, która, chociaż nam sny nasze odbiera, jednak marzenia nasze na życie zamienia. A to „życie” wieleż u niego ma nowych rozkoszy?...
Drzwi się otworzyły, ktoś wszedł do mnie.
— Nie poznałeś mnie?
— Maurycy!
— Zawszem o tobie pamiętał!
Rzuciłem pisma, poczęliśmy rozmawiać.
Maurycy milczał chwilę, wpatrywał się we mnie badawczo, jak gdyby na twarzy mojej chciał pierwej odczytać dzieje tego czasu, przez który byliśmy rozłączeni. To samo czyniłem i ja, i muszę wyznać, że ten chwilowy