Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/160

Ta strona została przepisana.

„honorariów“ nie szpetna przewyżka, którą do swojej kabzy chował przezorny filantrop, na wypadek nieprzewidziany. Więc obaj mieli z siebie korzyść, i obaj byli z siebie zadowoleni. Taki to stosunek musi zachodzić między tajnemi siłami natury, bo przez niego możemy tylko sobie wyobrazić wieczność istności. Gdyby takiego stosunku nie było, gdyby siły działające wzajem się zużywały, lub na korzyść innej działały, całe stworzenie byłoby rzeczą doczesną, lub przeszłoby z czasem w inny kształt, któryby także nie mógł pozostać wiecznym. Wspomniałem to dla tego, aby myślicieli ludzkości zwrócić na to odkrycie, że jak w dziejach i społeczeństwie, tak i w stosunkach narodowych są pojedyncze momenta, które wzajemnie się wspierają i uzupełniają. Bo dotychczas wszędzie widziano tylko zasadę dwoistości, to jest: „principium negans et affirmans,“ mówiono, że w całej ludzkości niema tej uzupełniającej się wzajemności, tylko tworzenie i negacya tego, „plus i minus,“ i że interesa narodów wzajem się krzyżują i nieustannie sprzeciwiają.
Otóż wyjaśniony między Bazylkiem a jego panem stosunek, chociaż w zmniejszonym obrazie, okazuje nam jednak dowodnie, że rozum ludzki może wynaleść punkta, w których interes dwóch potęg może się wzajemnie wspierać a nawet uzupełniać.
Szczęśliwy Bazylek latał z jednej ulicy na drugą, roznosił wodę, buty i drwa do pieca, dmuchał w ręce i chuchał, a gdy się go spytano, czy jest zadowolony, Bazylek podskoczył do góry, gwizdnął w palce i dalej pobiegł.
A musiał też biegać nieszpetnie, od jednych rogatek do drugich, a wszędzie musiał być na czas, przynieść ka-