Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/161

Ta strona została przepisana.

wy, tytoniu, chleba i bryndzy; tej ostatniej nie tak często, bo ta była u jego panów rodzimą. Był to żyjący lokomotyw, buchający parę, a czerwona jego grzywa rozwiewała się w wietrze, jak ogniste płomyki nocnego pociągu, ostrzegąjące wędrownego, aby się z drogi ustępywał. A było się także komu ustąpić, bo Bazylek nie szedł nigdy z gołemi rękami, jak chodzą próżniacy lwowscy, ale był zawsze obciążony jak koń juczny, stękał i sapał, fukał i roztrącał, a przecież nikt mu tego nie wziął za złe, bo każdy szanował w nim ferwor dobrego sługi, i każdy chętnie przyjął od niego szturkańca.
To też sławny był na cały Lwów Bazylek czerwono-włosy; każdy go znał, widział i podziwiał. Przy tak powszechnej estymie zdawało się Bazylkowi, że już wyżej się podniósł, niżeli ognisko piekarni, a gdy w nieobecności którego z Panów swoich w zwierciadło się popatrzył i czerwone włosy swoje obaczył, przekonał się, że tak wysoko stoi już w społeczeństwie, jak tylko najwyżej dosiągnąć mogą płomienie z grubej bukowej kłody, położonej na ognisku w piekarni.
Z tego powodu począł już trochę Bazylek zbaczać od danej mu informacyi, a pojąwszy swe stanowisko, stawał się z niego nieco dumnym. A jakże nie miał być dumnym, jeźli wszystkie chłopcy z ulicy lecieli za nim, jak za rarogiem i wołali: „pali się, pali!“ jeźli go każda przekupa znała z jego głowy czerwonej i z jego zadowolenia, malującego się wybitnie na twarzy jego pocułowatej. Baylek. Bazylek, wołano zewsząd, gdzie się tylko okazał, on śmiał się do wszystkich, bo oczywiście wolał, że się z niego żartowano, niżeli żeby okładano szturkańcami.