w porządku i systematycznie, tak przechodziło jego dotychczasowe pojęcia, że od wielkiego podziwienia aż zmysły utracił.
Przyszedłszy wreszcie po niejakiej chwili do zmysłów, pierwsza myśl jego była, upaść do nóg swemu dobrodziejowi, a poczuwszy się o winę dumy i niezadowolenia, prosić go o przebaczenie, i o dalsze jak dotąd względy. Gdy się atoli na wszystkie strony rozglądnął i nigdzie dobrodzieja nie znalazł, rzucił się ku drzwiom, aby pobiedz do jego domu. W tej jednak chwili uczuł się za kołnierz pochwyconym, a gdy się obejrzał, obaczył parę sążnistych wąsów, pałasz na czarnym rzemieniu i ogromny kij przyboczny. Przed każdą bronią miał Bazylek wstręt wrodzony, więc zakrywszy oczy, dał się prowadzić napastnikowi jak owca, idąca bez skargi pod nóż rzeźniczy.
Nie byłto wszakże nóż rzeźniczy, który zagrażał Bazylkowi, ale nudny, poniewolny odpoczynek. Zaprowadzono go bowiem do ciemnej turmy, włożono nań ciężkie kajdany i zamknięto drzwi aż na dwa zamki. Biedny, biedny Bazylek!
O głodzie i w ciemnościach począł Bazylek czuć skruchę za swoją niewdzięczność, czuł bolesne wyrzuty sumienia, płakał i tłukł głową o ścianę, chciał umrzeć lub usnąć, ale ani śmierć ani sen nie przyszły do niego. W końcu uspokoił się nieco, a przypomniawszy sobie, że organiście nieraz w godzinkach wtórować musiał, zebrał ile mógł przypomnianych melodyj, i począł śpiewać pieśń: „w utrapieniu.“
Uspokoiły go i uśpiły podobne medytacye bogobojne, a gdy się przebudził, ujrzał przed sobą profosa, który mu
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/164
Ta strona została przepisana.