Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/171

Ta strona została przepisana.

ugasić. Tli ona i tli, póki płomień nie wybuchnie a wtedy niema ratunku. To też i w spruchniałem sercu kasztelana poczęło się coś kurzyć, a wkrótce okazał się płomień uieugaszony. Na łowach spudłował, nic nie ubił, wszystkich wyłajał, Bazylka nahajką skrobnął, a cała psiarnia opuściła uszy, bo jej pan był coś w złym humorze.
A zkądże się prostej dziewczynie zebrało na tyle odwagi, że dała odkosza kasztelanowi? — Ach, była ona w pierwszym śnie swojej miłości, a jak zazwyczaj pierwszy sen jest najtwardszym, tak też i serce w pierwszym śnie miłości na wszystkie uboczne względy staje się najtwardszem. Potem jakoś się odmieni to serduszko, zmiękczeje znacznie, gdy pierwszy sen przeminie, osobliwie tak po północy, lub nad rankiem. Ale fatalnie jakoś stało się kasztelanowi, że to właśnie był pierwszy sen, w którym słodko marzyła dziewczynka o pisarzu prowentowym, przynoszącym jej codziennie placki żydowskie.
I cóż z tego wszystkiego, kiedy kasztelan niemógł się z jej grotów uleczyć, ani łowami, ani pijatyką, ani żadnym innym surogatem! Chodził jak cień po nocach, schudł i zbladł, stracił krasę policzków i postać jego wyprostowana, ugięła się ku ziemi.
Widział Bazylek cierpienie swego dobrodzieja, rzucił się mu do nóg, i zaklinał go, aby otworzył serce swoje przed wiernym sługą, aby się wyspowiadał z boleści.
— Bazylku, sługo mój najwierniejszy, połowę bogactw moich złożyłbym pod twoje nogi, wyniósłbym cię do niesłychanych godności, w maśle kąpałbyś nogi, mlekiem myłbyś twarz twoją, gdybyś mnie mógł w mojej boleści ukoić. Ale chmury niefortuny zawisły nademną, na gro-