Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/179

Ta strona została przepisana.

królewskie, ale byłoby z niego najmniej szesnaście czapek, i drogo by się je sprzedało na jarmarku w Międzyborzu! Piękne rzeczy, mówię, przyniosłeś sąsiedzie, coż z tego, kiedy ty jesteś bardzo brzydki! Moja córka nie chce cię widzieć na oczy! Ale jakoś to będzie, zostaw te rzeczy u mnie, niby do sprzedania, a za trzy dni przyjdź znowu.
Gdy Bazylek wyszedł od czapkarza, przyszła jego córka, a dowiedziawszy się, że doma był Bazylek, poczęła na ojca wyrzekać: że daje przystęp tej małpie obrzydłej, że jeźli na zawsze mu nie odpowie, to ona pójdzie z swoim Michasiem do stawu pobliskiej dąbrowy i tam się oboje utopią na samym nowiu księżyca.
Zląkł się czapkarz tak wielkiego smutku swojej jedynaczki, a głaszcząc ją po liczku zawołał:
— Niech mnie św. Wawrzyniec, patron mego cechu, skarze na mojem dobru, jeźli co złego myślę z tobą uczynić. Bazylek był tutaj i tylko przyniósł rzeczy do sprzedania, co mu darował jego pan bogaty. Są to piękne rzeczy, warte przeszło tysiąc złotych, możesz je obaczyć, — ot leżą tam na ławie.
— Niechcę ja widzieć Bazylka, ani rzeczy, które są jego, niech przepadną wraz z nim i jego panem bogatym.
Poszła piękna Paraskiewia do swojej komory i płakała tam aż do rana, jak by jej rzeczywiste groziło niebezpieczeństwo. Z pierwszą zorzą poranku zapukało coś do jej okienka i zawołało ją po imieniu. Nie było to coś, ale był to Michaś Krupski, pisarz prowentowy, śliczny jak róża młodzieniaszek. Przyniósł pęk jak najpiękniejszych hyacyntów, które wykradł był z pańskiego ogrodu. W drapał