Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/181

Ta strona została przepisana.

den zawładał mem sercem i tyś go posiadł. Niczem mi bisior i karmazyn nad twoje liczko rumiane, niczem jedwab turecki nad twój włos konopiasty.
I przystąpiła do okna biedna dziewczyna, i zarzuciła na młodziana swoje białe rączęta i tuliła się do jego łona jak synogarlica, zagrożona polotem krogulca. A młodzieniec odgarnął czarne włosy z jej czoła, musnął dłonią po jej krasnych policzkach a na jej usta różane złożył gorący pocałunek.
Przysięgli sobie wierność aż do grobu i wezwali słońce poranne na świadka swojej przysięgi.
Tymczasem po mieście zrobił się rumor niesłychany, wszystkie mieszczanki zeszły się do szynków i rozpowiadały dziwne rzeczy, o przyniesionych staremu czapkarzowi skarbach. Mieszczanie posuwali czapki na głowie z niecierpliwości i mówili jeden do drugiego:
— Gdzież to dzisiaj przebywa nasz kum i sąsiad Damian, zapewne kończy czapki na jarmak.
— Nie robi ci on już więcej czapek baranich; bo Bazylek z zamku przeniósł doń wczoraj naręcz bisioru i bławatu i rzekł mu: sąsiedzie, wszystko to w domu twym zostanie, jeźli Paraskiewia będzie moją.
— Co za szczęście na starość! opatrzność Boga!
— Wielkie szczęście, niesłychane szczęście!
— Najpierwszy sługa kasztelana, najulubieńszy jego sługa!
Tak rozmawiali po mieście mieszczanie, tak rozmawiały po szynkach mieszczanki, i wszyscy patrzali w okna kuma Damiana, iżali nie zaspał, że według swego zwy-