Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/185

Ta strona została przepisana.

dziesz żoną najulubieńszego sługi kasztelana, będziesz panią całą gębą, a w kościele będą co niedzielę szturkać się łokciami ludzie, i mówić: Któż to jest ta pani w szubie podbitej gronostajami, w chustce bagdackiej w duże liliowe palmy, w robronie z jedwabiu japońskiego, w tym rańtuchu tkaniny lugduńskiej? Nie jestże to Paraskiewia, córka Damiana i Eudoksyi?
Paraskiewia spuściła główkę i słuchała, bo jej coś w lewem uszku szeptało, słuchała, ale już ręką nie machnęła, ani nie zrobiła krzyża świętego.
Tymczasem niewiasty Wyrowa zbliżyły się do niej, i włożyły na nią robron jedwabny, i obwinęły ją w szubę podbitą gronostajami, i zapięły złotą klamrą na przodzie. Paraskiewia stała i nie wzbraniała się, a gdy jej przyniosły zwierciadło, liczko jej zarumieniło się, a oko tak się rozjaśniło że aż piękniejsza się stała, choć była zawsze bardzo piękną. Z upodobaniem głaskała po gronostajach i po palmach liliowych; a klamrę złotą na przodzie kilka razy rozpięła i zapięła.
Stary czapkarz gładził sobie łysinę, obchodził ją w koło, ale nic nie mówił.
Za trzy dni przyszedł Bazylek i siadł sobie na zydlu u czapkarza. Czapkarz uśmiechnął się do niego, i łypnął oczami na znak swojej serdecznej radości.
Utrefiwszy sobie włosy Paraskiewia i wetknąwszy w warkocz przyniesiony przez Michasia hyacynt, wyszła z komory, siadła na zydlu koło Bazylka, i założyła ręce. Czapkarz widząc to wyszedł z izby i zostawił kochanków sam na sam.