Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/187

Ta strona została przepisana.

dniami, włosy moje nie stały się złotem, ani uroda moja nie odmieniła się, ale snać odmieniło się oczko Paraskiewii, bo je olśniły bisior i bławaty.
I uspokoił się szatny kasztelana, i pogłaskał gładkie liczko Paraskiewii i mówił jej, gdy pójdzie za niego, to jej jeszcze więcej da bisioru i bławatów.
Za trzy tygodnie sprawiał kasztelan swemu szatnemu huczne wesele. Wystrojony Bazylek błyszczał od jedwabiu, a ludzie szturkali się łokciami w kościele i mówili między sobą: Jakby stworzona na wielką panią!
Wszelako smutno zrobiło się Bazylkowi, gdy ujrzał przed sobą świece zapalone, zdawało mu się, że go coś koło serca zabolało, że to przecież tak być nie powinno. Ale pomyślał sobie w duchu: Wszakże postanowiłem sobie raz, że nie będę lepszym od innych, a mogłem na moje nogi wdziać bóty o dwa cale krótsze, dla czegóż nie mogę związać się związkiem, który mnie tylko trochę serce naciska! Wzdy nie jestem sługą, czy mam być jednym z oczyszczonych trędowatych?
I klęknął Bazylek na stopniach ołtarza.
A Paraskiewia mówiła do siebie:
— Michaś Krupski stoi za ołtarzem i spogląda na mnie. Michaś jest najpiękniejszy chłopiec w całem mieście, ale jest goły chłystyk, a mnie bardzo do twarzy w jedwabiu i w szubie podbitej gronostajami. Szatny kasztelana nie jest tak ładny, ale ma łaskę u pana swego, a kasztelan także na mnie oczkiem strzela.
I uklęknęła Paraskiewia na stopniu ołtarza i krzywoprzysięgła.
A wszyscy ludzie mówili: Szczęśliwy Damian syn Fa-