Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/188

Ta strona została przepisana.

biana, już mu nie szyć czapek baranich, nie chodzić po jarmarkach, nie poniewierać kości starych. Na starość będzie siedział w izbie z rękami założonemi, pogłaskiwać łysinę i zajadać najtłuściejsze mięso. Roztyje się stary czapkarz i będzie gruby jak wójt miasta, a może po nim urząd odbierze.
I zazdrościli wszyscy Damianowi, niewiasty zazdrościły Paraskiewii, a Bazylek zazdrościł czasami swemu panu i Michasiowi Krupskiemu, najpiękniejszemu chłopcu całego miasta.
Ale to były małe tylko chmurki na niebie szczęścia wdzięcznego sługi, a za nie był on hojnie wynadgrodzony.
Kasztelan odmłodniał przy młodem małżeństwie, a Michaś Krupski nie utopił się w jeziorze dąbrowy.
Paraskiewia była wszechwładną panią zamku, i wszyscy jej się kłaniali.
Dziesięć lat potem umarł stary kasztelan, zapisawszy swemu szatnemu dwa folwarki w dożywocie. Ale oszczędna i gospodarna Paraskiewia postarała się o to, że za parę lat zamieniono dożywocie na wieczne dziedzictwo.
Bazylek został dziedzicem, a nawet podszył się pod jakiegoś szlachcica. Z dobrami przybyło mu rozumu, a za to ubyło mu włosów czerwonych, które zastąpiła czarna peruka. Na pięć mil w okręgu dawał ton i rozprawiał z nadzwyczajnym rozsądkiem.
Paraskiewia roztyła się szeroko, i rozmawiała odtąd o samych panach i tytułach, a na odpust do Międzyborza jeździła karetą czterokonną.
Dla syna swego, jedynaka, sprowadzili państwo Bazy-