Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/189

Ta strona została przepisana.

lowie z zagranicy Francuza, który go douczył manierów pańskich.
Po kilkonasto-letniem gospodarowaniu przymnożyło się jeszcze mienia i dostatków szczęśliwemu stadłu. Zdawało się, że przekleństwo, rzucone w raju na wspólną nam prozarpią: że odtąd ziemia będzie tylko ciernie i osty wydawać, nie spłynęło wcale w dziedzictwie, ani po mieczu ani po kądzieli, na szczęśliwszych od niej protoplastów; bo ziemia, dla całego rodu ludzkiego przeklęta, wyjątkowym sposobem była dla nich hojną i urodzajną, wydawała plony stokrotne, przy których ani kropla potu z ich czoła nie spadła, jak to wygnańcom raju przepowiedział ich stwórca obrażony.
Różnie mówili o tem złośliwi sąsiedzi, a chociaż pozaocznie tu i owdzie jakie słówko padło, wchodzącego jednak we drzwi pana Bazyla przywitano serdecznie i znależytem uszanowaniem, a pani Bazylowa rozparła się szeroko na adamaszkowej kanapie, a nikogo nic było w zgromadzeniu, ktoby jej mógł tego miejsca chociażby w myśli, nie przyznać. A jeźli biedniejsze sąsiadki poważyły się zarzucić jej zbytnią rozrzutność i bogactwo strojów, czyniły to więcej z zazdrości, niżeli z cnoty chrześciańskiej. Kiedyż bowiem biedniejszy uznał skarby bogatszego za przyzwoite?
Bądź co bądź, państwo Bazylowie stali się ogromną potęgą spółeczeństwa, w okręgu mil trzydziestu, a wpływ dobrego ich mienia do tego wyprężył się stopnia, że nawet potomkowie dwunastu bajecznych wojewodów, niegdyś społecznością naszą rządzących, brali dzisiaj wzory z szczęśliwych naszych małżonków, tak co do sposobów rozmna-