Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Czy w przypadku niemożna często dojrzeć wyższego zrzędzenia, a nawet w pięknym wierszu tego pisma, od dana jest trafnie myśl podobna...
Czytaj fatalisto!...
............
............
— To pisałem, gdy mnę władał jeszcze szał młodzieńczy. Bronię przeciwnika niebezpiecznie wojować!
— To twoje poezye podpisane M. S.?
— Tak jest, nieprzypominaj mnie — boli mnie to wspomnienie, żem na marzeniu czas marnotrawił, podczas gdy społeczeństwo od nas czynu wymaga!
— Możebyś jeszcze zapragnął je spalić, jak Petrarka, co odżałować nie mógł, że swoich sonetów nie popalił, a na łacińskim poemacie „Africa” nieśmiertelność swoją zakładał! Lecz historya inaczej sądzi. Sonety Petrarki nieśmiertelne, a Africa przepadła bez wieści! Żeby się tak z twoim „”czynem” nie stało! —
— Nie tylko że jesteś fatalistę, ale i podchlebcą, dworakiem. Ta zmiana niezadawalnia mnie — omyliłem się — jesteś, jak mówię francuzi: „l’enfanl perdu;” lecz spodziewam się, że nieszkodliwym?...
I z badawczym wzrokiem wyciągnął ku mnie rękę.
Machinalnie podałem mu dłoń, chociaż ostatnie słowa były dla mnie nie jasne. Przyjaciel mój tymczasem powstał, i rzekł tonem, który mnie się daleko zimniejszy wydawał od tego, jakim mnie był przywitał:
— Czy znasz Teofila?
— Znam.
— On się żeni z córką pani N*?