Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/190

Ta strona została przepisana.

żania fortuny, jako też i użycia tejże z wszelką przyzwoitością i nieoddzielną korzyścią.
Przy takich faworach losu i opinii publicznej zdarzyło się jeszcze, że w dramat dzisiejszego ich życia weszła jedna postać, znajoma nam z przeszłości jak najodleglejszej.
I znowu musimy tutaj wykrzyknąć, tak samo, jak to uczyniliśmy w medytacyi nad szczęściem ludzkiem. O ludzie, jakże nie pewna jest wasza istota! Jakże bezwzględnym dla was jest twórca losów waszych! Miasto brać postać waszą, ten „odwzór siebie“ za główny przedmiot dramatyzujących się obrazów, przylepia was jak nikczemne figurki na tle społeczeńskiego malowidła. Pyszne bo też jest to malowidło! Szeroko rozpościerają się konary wspomnień dziejowych — strumień czasu tryska z wiecznej otchłani i zmywa powoli skamieniałe przywary, lecz porywa z sobą i młode pełne życia latorośle! Na tle tego olbrzymiego pejzażu czemże jest człowiek, rzucony dowolnie kaprysem artysty, nie większy jak listek, pod cieniem pysznego konaru! O ludzie, jakże względna jest wasza istota! jak rola aktora zmienia się stosownie do malowanego płótna, co go otacza, tak wasze role zmieniają się na widok zmienionej dekoracyi społecznej!
Owoż i na pięcio-milowym krajobrazie naszego bohatera, na tle pysznej, podkarpackiej krainy, zbiegło się mnóstwo figur i figurek, aby obok pewnej uroczystości, między sobą pogwarzyć, dowiedzieć się o cenach kukurydzy i siana, to puścić w świat stado ploteczek, wypróżnić kilka koszów „lafitta“ i tym podobnym sposobem uświetnić kordyalny zjazd obywatelski.
Rozumie się, że pan Bazyli był pierwszą tego