po niejakim czasie widziano na ich wieczorach zawsze wystawnych, nawet literatów i artystów.
Pani Bazylowa uchodziła zawsze za damę nader tkliwą dla wszystkiego, co jest piękne i wzniosłe, tak w poezyi, jak i w rzeczywistości. Została przełożoną wielu zakładów dobroczynnych, i kwestowała kilka razy do roku dla biednych.
Pan Bazyli otoczył się znakomitościami różnego rodzaju, i przy każdej sposobności okazywał się mecenasem literatury i sztuk pięknych. Nikt o jego rozumie ani nauce nie wątpił, a byli nawet tacy, którzy utrzymywali, że oba te przymioty posiada szanowny obywatel w tej samej, co jego mienie, potędze. Mówią nawet że bibliograf ś. p. Bętkowski, bywał u niego często na obiadach, a Ursyn Niemcewicz, wyszedłszy za granicę, pisywał do niego wierszem i prozą, jak to do dziś dnia w archiwum familijnem obaczyć można. Jeden autor „Listopada“ coś go w dziele swojem zadrasnął, stawiając axiomat, że wielcy potomkowie prawdziwej, dziejowej arystokracyi, muszą mieć małe ręce i nogi, czem się ani pan Bazyli ani jego małżonka poszczycić nie mogli: ale temu złośliwemu pisarzowi można bez nieporozumienia powiedzieć:
Blamez Basile...
Co jednak naszego mecenasa sztuk i nauk potajemnie dręczyło, to anachronizm jego urodzenia. Gdybym się był kilka dziesiątek lat prędzej urodził, mawiał do siebie w chwilach niezadowolenia, byłbym niezawodnie chodził na królewskie obiady czwartkowe, a możeby mnie nawet dzisiaj wybrano członkiem komisyi towarzystwa przyjaciół nauk, która orzekała zasadę ortografii polskiej.
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/192
Ta strona została przepisana.