Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, coś słyszałem.
— Widziałeś ją?
— Byłem raz u nich na wieczorze, jeźli się nie mylę, zwie się Celina.
— Celina!...? a tak, niebianka, prawda!
— Jak widzę, odrzekłem z uśmiechem, przyjechałeś do Lwowa, aby odegrać kilka ról Don Żuana; ale tą razą trafi kosa na kamień. Niebianka ta zatopioną jest w uniebianiu swego niebianina, a tak oboje wspólnie marzą o niebieskich migdałach!
— A... tak... w roztargnieniu zawołał Maurycy i przeszedł się kilka razy po pokoju. Po chwili rzekł półgłosem do siebie: Jean Paul mówi „kto kocha człowieka, kocha i ludzi, i tychże zbiorowość: społeczeństwo.” A więc, dodał głośniej zwracając się ku mnie, pójdźmy do pani N*, słyszałem, że tam dzisiaj zazwyczaj schodzi się większa część waszego „grona.” Daruj mnie, jest to najsłabsza strona waszych młodych pseudo-literatów, aby przy herbacie między damami, odżuwać te frazesy ogólne, a gdzie indziej już do sytu znane, które zrodziły się przed chwilą na „walnem” zgromadzeniu. Tamto zapewne odbywa się korrepetycya artykułów wierszem i prozą, a co przy pierwszem odczytaniu uwadze uszło, to się niezawodnie zkompletuje aplauzem drobnych rączek! Nie słusznież?...
Twarz Maurycego nabrała wyrazu cierpkiej ironii i szyderstwa, a w oku zabłysnął jakiś gniew szlachetny, Wiem o tem, rzekłem, że po naszem rozejściu się większa część moich towarzyszy idzie na wieczór do pani N*, gdzie są przyjęci z prawdziwą, szczero-polską gościnnością. Ja ich nie sądzę. Mam przed sobą obszerne stu-