Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/207

Ta strona została przepisana.

wym muszkom jednodniowym, które nie znają ani przesytu, ani rozczarowania, ani zawodu, ani nawet owego cierpkiego owocu życia - myśli, któremi w swoim bezrozumie tak nieprzyzwoicie chełpi się homo mixtura! Żywot bezsilny, to roskosz rajska, a jeźli pierwszy człowiek względem swego stwórcy został malkontentem, to jużciż nie przez co innego, tylko przez tę głupią kombinacyą alfabetu i obrazków z natury zdjętych, co razem „myślami“ nazywamy.
Ale jeźli już koniecznie taki los wypadł na człowieka że myślić musi, a myślić na to, aby poznał swój bezrozum, nieudolność, biedę i nieszczęście swoje, to jużciż myślić potrzeba, gdyby nawet ta operacya tak samo boleśnie odbywać się miała, jakto nie jeden z nas przy początkowem udzielaniu tej sztuki myślenia w szkole był doświadczył. Bo odkąd sztuka myślenia konwencyonalną siała się potrzebą, to przecież nikt niezrazi się pierwszą boleścią zaszczepiania jej w umysły młodociane, jak również nie zraża nas krzyk dziecięcia przy szczepienia ospy.
Wprowadzona raz w społeczność ludzką potrzeba myślenia zrobiła z ludzi pewną olbrzymią machinę, której kółka poruszać się muszą według jednej i tej samej reguły. Jeźli jedno z kółek tej powszechnej reguły nie usłucha, sprawia w maszynie zamieszanie, która poczyna skrzypieć i psuć się, jak młockarnia, jeźli na bęben wpakuje się jaki kamień uporny. A ileż to kamieni takich bez ziarna i pożytku zawadza w maszynie naszego społeczeństwa! Ileż to między nami jest bezmyślnych jednodniówek.
Są to najczęściej ludzie dobrego serca i dobrej woli,