Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/209

Ta strona została przepisana.

, podkarpacką krainę ta ingredyencya społeczeństwa naszego zawitała, na to odpowiedzieć jest tak trudno, jak trudno jest dowieść owym jednodniówkom, że są jednodniówkami. Zdaje się jednak, że już atmosfera nasza mieści w sobie te nasiona owadowe, które połykamy, osobliwie w chwili, gdy nie myśląc o niczem, z rozdziawioną chodzimy gębą.
Jestto szkaradna, brzydka choroba, a cały nasz żywot społeczny jest nią napiętnowany. Człowiek-jednodniówka nieumiera wprawdzie z zachodem słońca, jak muszką gdy jej zabraknie ożywiającego ją słonecznego atomu, ale zamyka oczy i spi smacznie, bez żadnej myśli na przyszłość, bez wspomnienia przeszłości. Spi on snem śmierci, a obudziwszy się rano zastaje swój umysł czysty, jak „tabula rasa,“ który zupełnie nowe przybiera wrażenia. Z końcem dnia kładzie punkt wielki całej swojej pracy duchowej, a w pierwszym śnie wieczora ulatują wszelkie te zapiski z odmłodniającej się codziennie tablicy ducha, jak kiepski karmin z twarzy malowanej na płótnie.
Życie takiego człowieka jest to wielka książka bez kompaturek i bez tytułu, możesz ją przewrócić jak chcesz, otworzyć gdzie chcesz i czytać jak chcesz, a zawsze trafisz dobrze, obaczysz małe przedziałki i rozdziałki; ale spojenia artystycznego, ale jednej konsekwentnie przeprowadzonej myśli, jednego stale przebijącego się uczucia nie znajdziesz nigdy! Będą to zapiski i konotatki, krótkie, lapidarne — będzie to kronika ułamkowa, gdzie niegdzie z kartą wydartą, w którym to czasie autor z wielkiego afektu w gościnie przy winie zmysły postradał, ale niedo-