Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/213

Ta strona została przepisana.

ustawy, lub ze zogólnienia interesów całego narodu pochodzące, ośmiela się spotwarzać człowiek-jednodniówka jako usiłowania nieprawe, niedorzeczne, bez celu i bez sumienia. Staje on się wówczas gorliwym, jednodniowym apostołem rewolucyi, demagogii, demokratyzmu na szerokim piedestału, ale nie zna biedny, że missya jego apostolstwa, gdyby go puszczono samopas, skończyłaby się na jednym dniu. Przebudził by się niezawodnie lojalnym poddanym, gdyby się przebudził we własnym swoim pokoju; ale człowiek-jednodniówka przebudza się najczęściej — w kozie.
Przebudziwszy się, podziwia dziwaczny wypadek losu, i niedowierza nawet własnym zmysłom. Pyta siebie na pół głośno, czy to sen czy to jawa, bo przeżywszy dzień wczorajszy, przeżył i siebie i wszystkie swoje dogmata reformatorskie. Zapomniawszy o wczorajszem apostolstwie swojem, nie wie, jakim sposobem mógł się dostać do kozy, lub jakim sposobem mógł podobne głupstwo popełnić. W końcu wzywa patronkę Jasnej góry na pomoc, i przyrzeka poprawę. Na pytania sędziego odpowiada szczerze i naiwnie, że nie może sobie zarzuconej mu zbrodni wytłumaczyć, a jeźli już coś zrobił, to zrobił pewnie bez świadomości siebie samego. Szczera i rzewna spowiedź niepomaga jednak jednodniówce do usprawiedliwienia się, bo systematyczny sędzia nie rozumiejąc efemerycznej jego istoty, sądzi go jako człowieka zasady, a niewinne żyjątko odzyskuje wolność — podciętem skrzydełkiem.
Później poznano lepiej istotę ludzi-jednodniówek, przyzwyczajono się do chwilowych ich brzęków, i policzono ich między trutniów, tych brzęczących nieustannie leniwców i