Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/215

Ta strona została przepisana.

wił że chodzi w cudzym interesie, że z duszy rad go dobrze ukończyć, układa zręcznie w tej sprawie kroki zaczepne i odporne, przemyśliwa nad rezerwą i wzmocnienieniem pozycyi w razie nieszczęścia; ale gdy się spóźnisz lub nazajutrz z grzeczności po biuletyn do niego się udasz, wypatrzy się na ciebie, jakby cię pierwszy raz w życiu obaczył, a gdy jest w kwaśnym humorze, zapyta nawet: czego pan żądasz?
Daremnie przypominasz mu się od wczoraj. Jednodniówka jest bez wczoraj. Daremnie z grzeczności odkładasz twą prośbę na jutro, — jednodniówka jest — bez jutra!
Ciekawym jest nader żywot człowieka-jednodniówki, bo w najgorszym razie, nie znudzi czytelnika ani systematyczną rozwlekłością, ani go utrudzi rozpamiętywaniem głębszej, jednostajnie i wytrwale przeprowadzonej myśli. Żywot takiego człowieka jest przecudowne, ruchome panorama, które rozmaitością widoków i obrazków ubawi każdą, byle nie wybredną źrenicę.
Otóż okaże wam jeden taki obrazek:
Pan Michał Junosza, jest wybornym typem owych ludzi-jednodniówek. Wywodzi on swój ród od Marcina Junoszy, który żył za Jana Olbrachta, a jako prawy sodalis brał udział we wszelkich swego czasu zdarzeniach. Nieobojętną więc będzie rzeczą, rzucić krótki szkic życia tego ojca rodu, co nam wyjaśnić może, że choroba efemeryzmu jest niezaprzeczenie dziedziczną.
Marcin Junosza, szlachcic na walnym futorze gdzieś w ziemi ruskiej, nad Sanem, orał w spokoju czarną glebę, czarne chodował krówki, na sejmik wyjeżdżał na karym