rumaku, i w czarnym chodził żupanie. Nie dziw więc że pan Marcin często czarno widział, wyjąwszy jeźli miodek dziesięcioletni jego źrenicę rozjaśnił, a serce i kości rozradował. W tedy był on słodszym niżeli miodek, któremu z ochotą dawał gęby, a jeźli kto z sąsiadów miał z nim jaką sprawę graniczną, kończyła się ona w takim razie uściskiem serdecznym.
Wszakże nie tylko miodek rozweselał serce i kości jego; były chwile, gdzie gardło wyschnęło z pragnienia, gdzie trzeba było dać kilka czarnych krówek, i karego pod sobą zajeździć i własnej czupryny nadstawić, a przecież drżało i pukało wtedy jego serce z radości i mało z piersi nie wyskoczyło, gdy posłyszało chrzęst pancernych, gdy „pro rege et lege“ rozwinęły się sztandary bojowe. Ale za wstąpieniem na tron Olbrachta zmienił się jakoś ten porządek rzeczy. Miodek dziesięcioletni zachował był wprawdzie tę samą władzę nad sercem i kościami pana Marcina, ale wici i wiece straciły jakoś swój wpływ wypróbowany, i po szerokiej piersi pancernego zsunęły się bez skutku, jakby po zbroi żelaznej, nie zarwawszy serca. A wcale nie stare było to serce!
Gdy wspomniano de publicis, Junosza najeżył wąsa, musnął po nim szorstką dłonią i mruczał coś pod nosem, czego sąsiedzi nigdy wyraźnie usłyszeć nie mogli. Wszakże razu jednego mruknął coś głośniej, a gdy go na gorącem schwytano, wystąpił pan Marcin odważnie, i szczerze ze swego smutku się wyspowiadał.
— Wszak jestem sodalis, zawołał na zjeździe ziemi przemyskiej i wolno mi opinią moją defendować, jeźli chęć komu na ostre pogonić. Aliści tchórzem nie jestem, a towarzysz Maciej Ostoja Lisowski, co się tak do mnie
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/216
Ta strona została przepisana.