Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/217

Ta strona została przepisana.

zajędyczył, zna perfecte moją sztukę krzyżową, której ot dowód zaraz mu złożę.
Tutaj szasnął Junosza kilka razy szerpentyną, w lewo i w prawo — cofnął się krok — wyskoczył dwa, a Maciej Ostoja chwycił się za ucho, podczas gdy pan Szymon Tułowczyk, głowa malkontentów, za pajęczyną po izbie żydowskiej się oglądał, a wymięsiwszy ją z miękuszką chleba, przylepiał ucho ulubionemu swemu partyzantowi.
Oczywiście Junosza obcałował Ostoję, a Ostoja z przylepionem na pajęczynie uchem, słuchał dalej spokojnie dyskusyi przed-parlamentarnej.
— Mówicie, ciągnął dalej Junosza, obcierając połą krew z szerpentyny, że Olbracht podkopuje wolność szlachecką, sarkacie przeciw niemu, którego na króla wybrała wola całej rzeczypospolitej — czyż to nie czysta herezya? Toż każdy król ma być odtąd wrogiem ojczyzny? A pocóż więc króla, jeźli trzeba go się bać jak krzyżaka, chociaż i tego nigdy się szlachcic nie bał? Cartago deleta est, a my nie mając wroga, szukamy go między sobą i to w królu... wzdy to nie herezya sodales?... Żal mnie bierze na owe słowa królewskie, które nam poseła jak ojciec dziatkom swoim, a nam się zdaje, że to listy Uryasza!
— Waszmość pleciesz jak o żelaznym wilku, zawołał Ostoja, toż nie wiesz waszeć, że król chce szlachtę pognębić, chce zniweczyć statum privilegii, a nawet jus gladii na szlachcica sądom swoim nadać! Chce nami rządzić jak Knechtami, a to wszystko dzieje się za radą tego przeklętego Włocha, tego zbiega Kalimacha, którego teraz zaszczytami obsypuje.
Taka kontrowersya Ostoi była dla Junoszy zupełnie