nową rzeczą, a patrząc na krew ciekącą z ucha przeciwnika, tak się rozczulił stronnik królewski, że za kilka chwil stał się najzapaleńszym rządów Olbrachta oponentem. Pan Marcin bowiem miał miękkie serce, a zadowoliwszy się odniesionem na przeciwniku zwycięztwem i okazawszy przytomnym, że zdanie swoje osobiste gotów był poprzeć szablą, odstąpił od niego, skoro nie widział tego koniecznej potrzeby. Zgoda taka wypadła zawsze z honorem, bo chociaż skrupiło się na uchu malkontenta — sprawa jednak jego oczywiście zyskała.
Wróciwszy do zagrody pan Marcin, począł w całym swoim zaścianku hałasować przeciw królowi, burzył szlachtę i demonstrował, że Jan Olbracht na zgubę szlachty się zaprzysiągł.
Śród tego nowego apostolstwa swego jechał razu jednego pan Marcin na karym ogierze w gościnę do pana podstolego, z którym skoligacony był po kądzieli, mając za żonę Elżbietę z Odrowążów Drohojowską, siostrzenicę stryjecznego brata jejmości podstoliny, Kunegundy z Odrowążów Szałackiej. U podstolego miały się odbyć chrzciny nielada. Z okręgu dwudziestu mil zjechała się bracia, aby godnie uczcić przyrostka i tak licznej konsolacyi szanownego sąsiada. Cóż to za pole było dla nowego apostoła, aby nienawistnego Olbrachta zdyskredytować!
Ale „homo proponit, a Deus disponit“ szepnął do siebie szczęśliwy pan Marcin, któremu rola malkontenta już się była sprzykrzyła. Bo trzeba wiedzieć, że Marcin przybywszy do podstolego, zastał był huk braci bliskiej i nie bliskiej, ale zastał ją na koniach, lepiej niżeli do prze-
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/218
Ta strona została przepisana.