Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/220

Ta strona została przepisana.

stary pancerny myśleć o własnej skórze, a zapomniawszy o inspiracyi pobożnej, klął na całe gardło i blazfemował, gdy z pod niego karosz wybiegł, zostawiwszy go powieszonego za włosy na gałęzi bukowej. Do tego nadbiegł jeszcze jakiś Wołoch osmolony i z uda Junoszy wykroił spory kawał mięsa. Byłby może i głowy towarzysza zapragnął, gdyby się buk nie był powalił, a stanąwszy na nogach Junosza, nie obciął Wołochowi bezbożnej ręki.
Z obdartą czupryną, osmoliwszy sobie wąsy, brnąc przez zapalone suche chwasty, zdążył pan Michał do swojej żonki, i nieukazując się przez dwa tygodnie na zborach szlacheckich, śpiewał „de profundis“ i dwa razy z herezyi swojej się spowiadał. Była już podówczas „opinio publica“, że Jan Olbracht szlachtę zdradził, że chcąc ją wytępić, zmówił się z Wołochami i w tym celu w bukowe zapędził ją lasy. Mówiono szeroko o owej „abukowinie“, i tak często, że nawet i kraj ten fatalny Bukowiną przezwano. Zdrada króla była już tak jasna jak słońce, chociaż w głowach malkontentów nie było wcale zbyt jasno. Ale jasne miał pan Marcin przekonanie, że popełnił niesłychaną herezyą, odstąpiwszy od swego zdania i dawszy się uczciwym przykładem i inspiracyą skonwinkować. Uczyniwszy dostateczną pokutę i ogoliwszy do reszty czuprynę, który to zwyczaj miało przyjąć rycerstwo w skutek doznanej w lasach bukowych przygody, pokazał się znowu na sejmikach pan Marcin, a w pierwszej swojej perorze odsądził Olbrachta publicznie od tronu, czci, wiary i życia, i poprzysiągł solennie działać ku jego detronizowaniu.
W takim ferworze zawałęsał się stary Junosza aż do