Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/224

Ta strona została przepisana.

To też posłusznym był Kazimierz Junosza radom swego ojca. Wszakże inspiracya jego nie wychodziła mu z wewnątrz, jak to sobie był z początku wyobrażał, ale jakoś wpływała przez skórę z okoliczności, które go w drodze żywota nadybały. I tak, będąc dworzaninem wojewody Otwinowskiego i pojechawszy z nim na sejm do Kadodomia, bił się przez dwie nocy na podsieniu ratuszowem z pachołkami Zabrzezińskiego, krewniaka wojewody trockiego, który za tem przemawiał, aby królowi władzę ukrócić. Na trzeci dzień rąbnął bułatem siostrzeńca Łaskiego za to, że kanclerz koronny miał za królem obstawać, jak mu to wczoraj pachołkowie Zabrzezińskiego byli powiedzieli.
Odtąd był wszedł Kazimierz Junosza w szeregi opozycyi przeciw królowi, i w tem się tylko nieco wyrodził, że w tej opozycyi, której wszakże donośności nigdy nie umiał ocenić, wytrwał przez lat trzy. Było to bowiem nader popularnem w Polsce, opierać się, gdzie tylko można było, władzy królewskiej, chociaż moralna niemoc króla zgubnie na stosunki kraju wpłynąć musiała. Pojmując ojczyznę w swobodach szlacheckich, żaden z Junoszów nie pomknął myślą do jej wyższego znaczenia nad to, jakie nadawał jej każdy szlachcic zagrodowy, a które wielce podobne było do późniejszego francuskiego: „l’état c’est moi.“
Sprzyjał więc Kazimierz Junosza z najczystszej inspŁiracyi rokoszowi Glińskiego na Litwie, a dowiedziawszy się o porażce jego pod Orszą, zapłakał z radości nad tryumfem oręża królewskiego i na całe gardło zaintonował z tysiącami: Te Deum laudamus.
Wyszedłszy z kościoła poczubił się z dworzaninem wojewody krakowskiego który Maksymiliana Austryackiego