pod niebo wynosił, bo przymierze z Niemcem nazwał zdradą ojczyzny. Mimo tak stanowczej argumentacyi tego zdania, stało się jakoś, że Kazimierz Junosza, wraz z wojewodą, będącym w świcie Zygmunta, za kilka miesięcy wjazd do Wiednia odbywał, i tak się serdecznie z „knechtami“ całował, jakoby był rodzonym ich bratem. Żałował niezmiernie, że nie umiał ich sposobem szwargotać, a nie mogąc ich zabawić rozmową, zabawiał ich potrosze swoją sztuką krzyżową, za pomocą której kilkom helebardnikom łby aż po gardziel rozpłatał.
Wszystko to kwadrowało jakoś wybornie do efemerycznych jego inspiracyi, a uczyniwszy rachunek z sumieniem, umiał je zawsze jakoś pokwitować.
Wyjechawszy z Wiednia tak się był rozmiłował w królu Zygmuncie, że odtąd nietylko zdanie swe o nim zmienił i opozycyą szlachecką jak najwyraźniej porzucił, ale oraz z całą tradycyą swego imienia do sprawy królewskiej przystąpił i cały na jego usługi się stawił.
Wywdzięczył się hojnie Zygmunt za tak oczywiste przywiązanie dzielnego Junoszy, a wzywając go do różnych posług krajowych, udarował nieszpetną wiosczyną w Kaliskiem, gdzie też, postradawszy pół nogi, usiadł na swojej emeryturze ostatni Junoszów potomek.
Tu w zaciszu ustronnem poczęły biednego inwalida nagabywać różne myśli. Najsmutniejsze z nich było, że ostatni z Junoszów umiera bez potomstwa, bez syna, któryby mógł dalej poprowadzić tak świetnie rozpoczęty ród efemerydów politycznych.
Owoż tak rozmyślając przypomniał sobie Junosza Nr, II., że w sąsiedztwie dawnego ojcowskiego futoru, tam
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/225
Ta strona została przepisana.