Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/227

Ta strona została przepisana.

mało w swojem ustroniu z kim miał rozmawiać, a przecież tyle było w sercu i w głowie, że i kilka nocek z pancernym się przespało i jeszcze nie wyczerpało się miłego rozhoworku.
Owoż stało się, że trzeciego dnia zawołał pachołek Junoszy:
— Panie, wszakże my już pode Lwowem, a nasza droga na boku została!
A Junosza mu na to:
— Jużciż to prawda święta, że my pode Lwowem, a nasza droga na boku została, ale musi to być w tem palec boży, co nas tu doprowadził. Jest to inspiracya dobrego sumienia, które nie każe myśleć wtedy o żonie, gdy kraj we zbroi a król pospolite nakazuje ruszenie. Nie sądziłem ci ja z razu, że ten rozkaz królewski tyczy się i mnie biednego bez nogi, ale widać że tak być musi, kiedym mimo woli aż tu zaszedł. Niech się dzieje wola święta — może się na co przydamy, w rzetelnej sprawie: pro rege et patria.
Zrezygnowawszy tym sposobem z żonki i potomstwa, wjechał Kazimierz Junosza do obozu, a dopytując się o regimentarza, mówił każdemu o przywiązaniu swojem do sprawy królewskiej.
Nie dobra to wszakże była inspiracya, która go do obozu zaprowadziła. Miasto bowiem zapału wojennego, zastał Junosza w obozie zbuntowaną przeciw królowi szlachtę, która przyszła z papierami i skargami to na króla, to na królowe, na senat i magnatów. Radośnie się atoli zrobiło Junoszy, gdy ujrzał przeszło sto tysięcy szlachty, na króla powstającej, a przypomniawszy sobie że ojcowi-