Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/229

Ta strona została przepisana.

szy się o śmierci starego króla, przypisał ją swojej niewdzięczności i wojnie kokoszej. Odczytawszy więc akty konających — ducha Bogu oddał.
Nawet pamięć potomna niesprzyjała mu, mówiąc o nim:

Nie umarłby Junosza
Gdyby nie wojna kokoszą!

Dzięki wojnie kokoszej, a bardziej dzięki przemyślance czarnookiej, ród Junoszów rozrósł się w trzy potężne konary. Jednonogi ich rodzic, który dla tego umarł, że król jego umarł, zostawił im w puściźnie tradycyjnie słynną inspiracyą rodową, która cały ród prowadziła dotąd przez piaski żywota politycznego, jak ów słup ognisty, unoszący się nad arką ludu wybranego, gdy po arabskiej pustyni szukał swojej ziemi obiecanej.
Światłość ta atoli dziedziczna rodu Junoszów była nadto efemeryczną, aby mu oświecić drogę najbliższej przyszłości; nietylko bowiem, że w pochodzie swoim owej wymarzonej ziemi obiecanej nie znalazł, ale i tę, którą miał, przez swoje zdrożności utracił.
Jakaś fatalna konstelacya ciężyła na rodzie Junoszów, i zdaje się, że powodu tego upadku moralnego szukać należy w owej fałszywej inspiracyi ojca rodu, Marcina Junoszy, którego bezbożna ręka targnęła się na nietykalne ciało królewskie. Odtąd kara boża zdaje się ciężyć na Junoszach, i okazuje się jasno w fałszywych ich inspiracyach, których atoli ściśle trzymają się wszyscy Junosze.
Przeszłoby zakres założonej naszej pracy, gdybyśmy chcieli wszystkich Junoszów z kolei wyliczyć i ich w toku życia publicznego i społecznego aż do czasu naszego