Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/230

Ta strona została przepisana.

poprowadzić. Pasmo tych zajść i wydarzeń jest tak zmotane, w tylu miejscach przerwane, w innych niezgrabnie nasztukowane, że uważamy za rzecz sumienia, nie wdawać się wcale w szczegóły ówczesnego żywota narodowego, które za nadto są od nas odległe, abyśmy w ich zestawieniu mogli wybitnie typ naszych jednodniówek wykazać. Perspektywa czasu odsunęła się za daleko od naszego oka, aby w drobnych jej rysach, szukać precyzyi i jasnego odznaczenia. Kilka nieznacznych kresek tworzy nieraz ważny fragment dziejowy, a chociażbyśmy na takowe uwagę widzów zwrócić usiłowali, usłyszelibyśmy z niejednych ust: non sum dignus miraculum videre, chociaż przecież ludzie cuda widzieli i widzą.
Zresztą nawet w archiwum Junoszów nie mogliśmy nigdy zupełnego wątku do historyi ich rodu zaczerpnąć. Albowiem jak w życiu pojedynczych ludzi, tak i w rodach dawnych znajdują się luki, o których niewiedzieć, czyli je wydarły kule nieprzyjacielskie, czyli wypruchniały i wypadły, jak wypadają zęby przy życiu miękkiem i rozkosznem. A niechcemy się targnąć na świętość pisma i tradycyi, jak to niektórzy historycy czynić zwykli, i przypuszczeniami i różnemi konjekturami dzieje rodu pomotać, a co najgorsza zfałszować. Wyznajemy więc naszą nieudolność w systematycznem opowiedzeniu dziejów Junoszów, a żeby przerwę aż do lepszych źródeł jakoś wypełnić, podajemy tutaj małe zapiski i konotatki, tak, jakeśmy je bądź w papierach Junoszów znaleźli, bądź z ust wiarygodnych zasłyszeli.
Kazimierz Junosza zostawił trzech synów, a zwali się Jacenty, Wicenty i Inocenty. Najmłodszy jakoś najmniej do