Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/24

Ta strona została przepisana.

czyzna bladego oblicza i płowych włosów zdawał się być uwzględnionym najwięcej przez gospodynią, albowiem nietylko, że koło niej na kanapie siedział, ale nawet cała tejże rozmowa i uwaga zwracała się ku niemu. Mężczyzna o bladych licach nie zdawał się jednak uważać na rozwlekłe rozumowania szanownej matrony, a jego wzrok bystry i przenikliwy błądził ustawicznie po grupach zaciekłej w sporach młodzieży. Obok panny Celiny siedział szczęśliwy jej narzeczony pan Teofil, któremu bliskość kochanki wcale nie przeszkadzała, zająć się misternem ułożeniem kilku serwet z największą uwagą i akuratnością. Panna Celina poglądała na swego narzeczonego wzrokiem pełnym pieszczoty i najżywszej tkliwości, lecz zasłyszawszy zgrona zdanie śmiałe, trafne i wzniosłe, spuszczała prędko oczy na porządek herbaciany, aby nie dać zajrzeć przez ściemniały ich szafir do głębi duszy, która pod obsłoną spokoju i słodyczy wrzała pragnieniem śmiałych, nadzwyczajnych polotów. Tak mnie się przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało, a mówią że pierwsze wrażenia nigdy nie omylą.
Nasze wejście nie sprawiło w towarzystwie żadnej przerwy. Pani N* obok elegancyi i innych drobnych wymagań czasu, widziała w tem postęp, że wchodzącego gościa nie obarczała nowemi znajomościami i rekomendacyami, ale zostawiała towarzystwu udzielność zabierania znajomości i ranżowania się. Nie było to bynajmniej naśladowanie francuskich salonów czyli recepcyj, ale prostym wynikiem rozumowania gospodyni, która w stosunkach społecznych chciała widzieć przy każdej sposobności więcej swobody. Ztąd też poszło, że nieznajomi na tym wieczorze, zostali i nadal dla mnie nieznajomymi.