Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/240

Ta strona została przepisana.

najpierwszą wojny domowej wynikłość, śpiewano o tej bitwie:

Hej tam na polu, pod Guzowem,
Zmieszała się krew z ołowiem;
Hej na tem polu, posłuchajcie proszę,
Zabił Junosza Junoszę!


Któż z nas nie marzył o brzegach Wisły? Któż nie widział w jasnych jej wodach rozpuszczonych warkoczy młodej dziewicy, płaczącej tyle marzeń poległych, tyle snów zawiedzionych.
Mówią że sentymentalność w pojmowaniu natury zawitała do nas dopiero z klasycyzmem francuzkim. Nie zdaje się nam to być słusznem. W sercu każdego człowieka jest zasób uczucia, które rozwija się w miarę wpływających na nie okoliczności. To samo i o narodzie powiedzieć można. Nieszczęścia, cierpienia oblekają źrenicę łzawą powłoką, a na jej sklistej tarczy łamie się światło gasnące w tysiączne, tęczowe połyski.
Byłto dzień późnej jesieni, a mgliste niebo roztoczyło się jak sklepienie grobu nad piękną, nadwiślańską doliną. Szary, przyćmiony jego koloryt podwyższył wprawdzie wdzięki ziemi, ale szaty jej przedgrobowe jaśniały tak jaskrawo, jak szaty podstarzałej zalotnicy, która jasnością barwy chce zastąpić ubytek wdzięków przyrodzonych. Tylko wody Wisły odbijały tem jaśniej od wierzb pożółkłych, im więcej mgły i chmur zasłaniało jej oblicze słońca. Tak łagodnem i miłem światłem jaśnieje obraz kochanki, gdy chmury nieszczęść zakryją nam słońce naszej przyszłości.