Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/243

Ta strona została przepisana.

rażać ma sztukę w najpierwszym jej rozwoju. Wszelako znane nam są podobne produkta przemysłu ludzkiego, a jaki taki znawca sztuki, rozpozna z łatwością, jacy to mężowie składali się na członków takiego rodowodu. Uboga podrabiacza fantazya szukała wzorów z ludzi sławnych całej Europy, którym niemiłosiernie goliła czupryny, przyprawiała brody szwedzkie, lub ich stroiła w ubiór hiszpański.
To też nie dziw, że staruszek ośmdziesiąt-letni chodząc sam jeden po komnacie, i rozmawiając z swymi przodkami, rozmawiał właśnie z Henrykiem czwartym, królem francuskim, któremu artysta pół głowy ogolił — lub z Karolem XII. szwedzkim, przed którym tylko miasto insygniów królewskich, herb rodu polskiego położono. Tuż znowu przez dziwaczny zbieg okoliczności jeden z przodków, będący z sumienia i życia Socyaninem, był jak dwie krople wody podobny do papieża Grzegorza III., tylko zamiast tyary, założył mu jakąś czapkę luterską na głowę. Figurował też także zięć naszego Leszczyńskiego, Ludwik XV. z całą wykwintnością francuzką, i przedstawiać miał zaciętego praw Leszczyńskiego obrońcę.
Jakkolwiek towarzystwo to, złożone z ludzi różnych narodów i języków, nie rozumiało poufnej, polskiej starca rozmowy, zdawało się jednak uśmiechać dobrodusznie na dowody tak dobrej wiary mniemanego potomka. Bo też uczciwą była wiara staruszka. Ród jego stary i zamożny, wplatał się znacznie jak nić czerwona, w pasmo dziejów ojczystych, ale przodkom jego chodziło może więcej o to, aby czyny swoje zostawić w pamięci potomków, i je tam ostrzem miecza swego nakreślić, ale nie myślano wcale,