Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Wszak urosnę jeszcze.
— Nigdy! karłem będziesz, tak jak świat cały karleje!
— A przecież ukazał mi raz ksiądz Pijar w Warszawie Andrzeja Zamojskiego i mówił: patrz, oto wielki człowiek! — chociaż nie miał takiego wzrostu, jak ten w żelaznej zbroi.
— Dobreć to jest chłopcze, jurare in verba mugistri, ale nie zawsze. I ksiądz pijar nie zjadł wszystkich rozumów a w całym Alwarze także nie ma go wiele. Jeźli Zamojski jest tak wielkim człowiekiem, czemu nie odżegna tej burzy, co naszej ojczyźnie zagraża? Oto Stanisław August usiadł jak malowany na tronie, kraj rozszarpany na liczne konfederacye, nie ma uszanowania dla siwej głowy — młokosy górą — a zewsząd hostilitates! Nie było to, kiedy król, zamiast sprowadzać włoskich bazgraczy i z nimi przy farbach siedzieć, miał bułat w ręku i nim swoje zwycięztwa na żelaznych bramach zapisywał! Inaczej wysługiwali się krajowi Junosze!
— Mówił mi ksiądz Pijar, że jak teraz tak i dawniej trzymali jedni z królem, a drudzy nań nastawali.
— Trzymali, jeźli król i naród byli jedno.
— Junosze zapewne zawsze z królem trzymali, bo on ich za to nagradzał.
— Nie zawsze.
— To poważyli się stanąć na przeciw króla, i jak ksiądz Pijar mówi, podnieść rokosz?
— Musieli mieć do tego ważne powody.
— Komu służył ten — co z tą bródką wygląda jak Szwed lub Hiszpan?
— To Bogumił Junosza — mąż wielkiej zasługi, a