Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/247

Ta strona została przepisana.

żnym wieku, inaczej to widzą, bo nie widzą tego, co nam niegdyś drogę całego żywota oświecało! Dzisiaj każdy w swej kieszeni nosi latarkę, a wedle tego, jak mu potrzeba, stawia ją i oświeca sobie drogę, jaką nasi przodkowie nigdy nie chodzili. Dzisiejsza wasza edukacya, to jak mur pruski, zewnątrz niby mur i kamień, a wewnątrz pruchno, słoma i glina! Bezkształtne wprawdzie były dawne nasze roboty, ale był to kamień ciosowy.
Młody Junoszów potomek patrzał dziwnem okiem na rozognione lica staruszka, którego mowa tą samą odznaczała się sprzecznością, jaka wyrażała się w dziejach rodu jego, a nawet w ubiorach i postaciach zawieszonych na ścianie antenatów.
— Dziwi cię to, ciągnął dalej staruszek, że Junoszowie w różnych bywali obozach a nawet przeciw sobie walczyli. Toż przecież żaden z naszego zasłużonego rodu Junoszów nie służył prywacie możnego, tylko wedle najlepszego swego przekonania, stawał w obronie ojczyzny, i jej praw zagrożonych. Wprawdzie niepotrzebnie sprowadził Radziejowski na Polskę Szweda, bo działał z urazy osobistej, to też Bogumił Junosza staje po stronie króla prawowitego. Później gdy trzeba było bronić prerogatyw naszych, stanął po stronie Szweda. Chmielnicki był prostym buntownikiem i do tego obstawał za heretykami (tu spojrzał staruszek z widocznem nieukontentowaniem na szeroką twarz przodka socyanina) a chociaż jeden z Junoszów pod Zborowem, (i tu rzucił starzec wzrok wedle pieca, gdzie w pół-cieniu zawieszona była figura jakaś w stroju kozackim) z Chmielnickim trzymał i contra patres societatis Jesu, w traktacie wiele oponował, a