Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/248

Ta strona została przepisana.

nawet następnie do Cara wraz z swoim hersztem się przeniósł, wszakże był to mąż prawy i dzielnej duszy. Służył wprawdzie nie najlepszej sprawie, ale w przekonaniu swojem był niewinnym. Nie każdemu bowiem dano jest, dojrzeć skrytych celów jakiego stronnictwa, to też nie trzeba sądzić ludzi według złych naczelnika zamiarów, ale według tego, czem każdy był w obec własnego swego sumienia... A każdy z Junoszów był prawym kraju obywatelem.
I zadumał się paralityczny staruszek nad lepszą przeszłością rodu swego, a patrząc w obecność, zdawało mu się, że jest uschłym konarem potężnego drzewa, któremu do życia rodzimego zabrakło powietrza.
Duszno bo było w ówczas w ziemi polskiej. Była to jesień roku 1767.
Młody zaś Junoszów potomek przemyśliwał nad tem, co mu dziadek jego na usprawiedliwienie niektórych rodu swego członków był powiedział.
Zdawało mu się atoli, że dogmat dziadka więcej miałby znaczenia na dolinie Józefata, niżeli na scenie żywota politycznego.
Śród tego dał się słyszeć tętent koni na podwórzu, a dziad i wnuk pospieszyli do okna, przed którym zatrzymało się kilku jeźdźców zbrojnych.
Wów czas niebyło to nic dziwnego, widzieć wchodzących w dom gości w zupełnym moderunku. Prędzej zdziwiono-by się, gdyby weszli bez broni. Były to smutne czasy konfederacyj, a lada zdanie, lada jakibądź odrębny pogląd na sprawy kraju, starał się mieć swoje własne organa i przez nie do odrodzenia swego społeczeństwa dążył. Takich to organów opinii i czynności publicznej nawiązało się