iżali tego co dziś potępił, nie uzna jutro za słuszne, a nawet może sam na czoło się nie postawi.
To też nie mając ufności w zasady i dążenia króla, podzielił się kraj na liczne konfederacye, a chociaż wszystkie jeden i ten sam cel mieć by powinny, były jednak i takie, co stały przeciwko sobie. A przecież nie można na nie rzucić kamieniem, bo krom kilku przewodzców, wszyscy działali wedle swego serca, a to było zawsze czyste i szlachetne. Jeżeli jakie złe skutki ztąd wypadły, to pochodziły z nieświadomości rzeczy, z płytkiego poglądu na czas swój, a mianowicie, głównym tego powodem był ów wrodzony efemeryzm charakteru naszego, który przy najspokojniejszem sumieniu, pozwalał nam z jednej zasady, w drugą, z jednego zdania w inne, z jednego stronnictwa w drugie się przerzucać.
Programat każdej konfederacyi miał zawsze tyle ponętnych ogólników, tyle złotych ziarn, rzuconych jak wędka ludziom, za natchnieniem chwili idących, a mało w przyszłość patrzących, że stronnictwo rosło więcej przez przypadki, niżeli z zasady. Toż nie trudno było widzieć czasem braci przeciw braciom, a to dla tego, że ich rozdzielała większa przestrzeń, że zachwyciwszy pierwszej inspiracyi, uczynili z niej natychmiast akt wiary.
I naczelnikom nawet samym często się to przytrafiało. Nieraz dążyli oni, zdawało się, samoistnie, a w końcu spostrzegli się, że byli narzędziem w obcym ręku i w obcych działali celach. Ztąd powstało jeszcze większe rozdrażnienie umysłów, rzucano potwarze, uderzano wzajem na siebie, i rozrywano się na coraz mniejsze związki.
W takim to czasie niezadziwiał gospodarza gość zbrojny.
Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/250
Ta strona została przepisana.