Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/254

Ta strona została przepisana.

on to pisuje do Woltera, który nie bardzo wielkim jest katolikiem, a za jego radą wspiera wszędzie uciśnionych, którym nie wolno wedle swego przekonania wyznawać.
— O wy z waszym Frycem zajdziecie daleko!
— Nie zyskacie więcej z waszym królem!
— Idźcie, sprzedajcie liberum veto, ten klejnot dziadów naszych!
— Lepiej niżeli słuchać rozkazów Repnina.
— A przecież ten Repnin rozkazuje nam konserwować dawne nasze swobody!
— Zapewne, zapewne!
— Sanctissima virgo — zawołał starzec — maxima opinionum discordia!... A cóż sejm na to?
— Sejm? może być sejm po nocy 13. października?[1]
— I cóż to było tak strasznego?
Tutaj przystąpił jeden z braci bliżej staruszka i począł ciszej coś opowiadać. Ruchy jego były żywe, oko błyskało ogniem piorunowym, a często brzękła szabla, uderzona silną dłonią. Widać było w nim przyszłego Barkiego. Toruńczyk słuchał opowiadania z ironicznym uśmiechem, nawet z politowaniem. Najstarszy stał z pokojnie, z twarzą zimną i trzeźwem okiem, jako przyszły dygnitarz koronny.

Z natężoną uwagą słuchał starzec opowiadania, a usta

  1. W nocy z 13. na 14. października, porwani zostali posłowie sejmu i w głąb Rossyi wywiezieni! Kajetan Sołtyk, biskup krak. Józef Załuski biskup kijowski, Wacław Rzewuski, hetman polny koronny i syn jego Seweryn, starosta doliński. Książę Repnin wydał potem deklaracyą: „że wielki poseł imperatorowej chciał tym czynem okazać, jak daleko rozciąga się jego pełnomocnictwo.“